Kiedy w ubiegłym roku wybierałem się rowerem do Sztokholmu, największą trudnością było znalezienie towarzystwa. Mimo, iż ówczesna wyprawa powiodła się w 100%, a nawet obudziła zazdrość i chęć podobnych działań wśród znajomych, namówić kogoś w tym roku wcale nie było prościej. "Będę się za ciebie modlić" – nawet takie deklaracje słyszałem. Do ludzi nie dociera, że jazda rowerem, a już na pewno poza granicami Polski, jest bezpieczna i daje ogromną satysfakcję.
Jako cel wybrałem sobie Monachium – miałem "zaległe" zaproszenie od kolegi tam mieszkającego. Trochę daleko... Zrezygnowałem z podróży stricte rowerowej, bo zajęłoby to ze dwa tygodnie, ale jedno wiedziałem na pewno – samo miasto muszę wszerz i wzdłuż objechać rowerem. Były czasy, kiedy kupowałem różne trzydniowe bilety na komunikację i zwiedzałem miasta korzystając głównie z metra. Dziś wiem, jak wiele traciłem, patrząc na świat z takiej "kreciej" perspektywy.
Zacząłem zastanawiać się, jak też przetransportować rower do Monachium. Okazało się to niepotrzebne, gdyż kolega zaoferował mi swój na te kilka dni, ostrzegając mnie, że kupił używane byle co, jechał na tym ze dwa razy i nie jest pewien, czy się to do czegokolwiek nadaje. Zatem zabrałem ze sobą narzędzia, pompki i smary w nadziei, że sprzęt doprowadzę do ładu. Skończyło się na... regulacji wysokości siodełka. Rower był w doskonałej kondycji.
W trakcie siedemnastogodzinnej podróży autokarem czytałem książkę, którą dostałem od Rowerowego Torunia za ubiegłoroczną relację:
Lektura była bardzo ciekawa; inspiruje do poznawania świata. Książkę polecam każdemu, nie tylko miłośnikom rowerów.
Gdy dojechałem, miałem do przejścia odległość równą dwóm stacjom metra. Troszkę zbłądziłem i dzięki temu zobaczyłem m.in. typowe osiedla mieszkalne – niemal przed każdą klatką znajdowały się stojaki do rowerów! Porządne, do zapinania za ramę, a nie byle wyrwikółka. Od razu też rzuciła się w oczy olbrzymia liczba rowerzystek i rowerzystów. Na chwilę skupię się na tych pierwszych. Nie jest niczym szczególnym widok rowerzystek w tradycyjnych bawarskich strojach – niestety, zabrakło refleksu aby uwiecznić je na fotografii...
Inaczej niż w Sztokholmie, w Monachium ścieżki rowerowej nie znajdziemy wzdłuż każdej ulicy. Dróg rowerowych jest naprawdę sporo, ale zdarzają się ulice bez nich. Najczęściej oznacza to, że ulica taka pozbawiona jest znaczenia strategicznego, samochody przejeżdżają przez nią od wielkiego dzwonu i można na niej bez przeszkód poruszać się rowerem.
Podczas normalnej jazdy, około połowę drogi jechałem ścieżkami, a drugą połowę normalnymi ulicami.
W Sztokholmie światła były chyba dopasowane pod tempo rowerzystów... Wszystkie wysepki można było minąć nie zatrzymując się. Z kolei tutaj często napotykałem taki widok:
Poza ścieżkami są i inne udogodnienia dla rowerzystów: parkingi, znaki, wypożyczalnie...
A co najważniejsze – jest gdzie jeździć. Już pierwszego dnia udałem się na szybki objazd. Do rekreacyjnej jazdy polecam Ogrody Angielskie – jeden z największych parków miejskich świata. Zdawało mi się, że dojechałem do jego końca, dopiero później zostałem uświadomiony, że park ciągnie się jeszcze dwadzieścia kilometrów dalej, a ja dotarłem jedynie do bramy za jeziorem.
W parku tym, blisko centrum miasta, znajduje się miejsce, gdzie potok tworzy strumień na tyle wartki, że umożliwia surfowanie. Jest to bardzo niebezpieczne, a oprócz tego nielegalne, jednak nie zniechęca to dziesiątek śmiałków próbujących swych sił. Gdy zdarzy się śmiertelny wypadek, przez kilka tygodni policja pilnuje miejsca, a potem wszystko wraca do normy. Jest to atrakcja turystyczna z gatunku takich, o których pisze się w przewodnikach, więc wszyscy przymykają na to oko.
Poza Ogrodami Angielskimi na miano parków zasługują jeszcze: wioska olimpijska oraz tereny wokół Pałacu Nymphenburg. Jazda po obu tych miejscach to czysta przyjemności i nie wyobrażam sobie lepszej formy ich zwiedzania.
Jeśli chodzi o rekreację, to tyle wystarczy. Teraz słowo o muzeach. Udałem się do dwóch – Muzeum BMW oraz Deutchemuseum. Pierwsze z nich nie wywarło na mnie wielkiego wrażenia, prawdopodobnie dlatego, że wielkim fanem czterech kółek nie jestem. Ale trafiły się i dwukołowe pojazdy. Natomiast Deutchemuseum polecam jak najbardziej. Można tam spędzić spokojnie nawet i cały dzień, oglądając wystawy dotyczące wszelkich dziedzin nauki: mechaniki, aeronautyki, astronautyki, astronomii, matematyki, fizyki, informatyki, fotografii, filmografii, muzyki, telekomunikacji, farmakologii, nanotechnologii... uff! Spora część eksponatów ma charakter interaktywny – możemy dokonywać eksperymentów dotyczących na przykład energii elektrycznej czy optyki.
W kolejnych dniach robiłem sobie wypady do pobliskich miejscowości – Füssen oraz Garmisch–Partenkirchen, co nie miało wiele wspólnego z rowerami. Napomknę więc tylko, że:
- Pociągi regionalne obsługujące połączenia do obu miejscowości mają specjalne wagony do przewozu rowerów. W przypadku Garmisch–Partenkirchen konieczna była przesiadka do zastępczego autobusu i oprócz niego został podstawiony również busik do przewozu rowerów!
- W Füssen można znaleźć wypożyczalnię rowerów i dojechać na wypożyczonym sprzęcie do zamku Neuschwanstein, jednak należy pamiętać, że zamek znajduje się w górach i dojechanie do niego jest męczące o wiele bardziej niż spacerek, a niewiele szybsze.
- Obok Garmisch–Partenkirchen znajduje się piękny wąwóz Partnachklamm, swym wdziękiem przewyższający nawet inny wąwóz – ten spod podtoruńskich Piwnic, który jest jednym z mych ulubionych punktów docelowych wycieczek rowerowych.
A na zakończenie zdjęcie ilustrujące, jak w Niemczech dbają o rowerzystów:
Gdy fragment ścieżki jest w remoncie, na ulicy zostaje wydzielony solidnie oznakowany "objazd". Mało tego – aby nie narażać rowerzystów na nieprzyjemny zjazd z krawężnika, zostaje usypana pochylnia! Ciekawe, co powiedziałby użytkownik tutejszych dróg rowerowych, przyzwyczajony do takich warunków, po zobaczeniu pseudo–ścieżki na Gagarina w Toruniu, gdzie obok Od Nowy straszy wyrwa, krawężniki naprzeciw rektoratu są tak wysokie, że zimą mogłyby służyć jako skocznia narciarska, a jeszcze dalej ktoś rozkopał drogę na całej szerokości i zapomniał płyty chodnikowe powstawiać z powrotem.